Dzień pierwszy w Japonii. Nowe widoki, nowe doświadczenia, nowi ludzie a w szczególności nowy język.
Po jako takim zagospodarowaniu się idziemy z T. szukać mieszkania. Jedziemy do agencji nierchomości. Po powitaniach, wymianie uklonów przystępujemy do szukania. Pani w agencji mówi trochę po angielsku. Przedstawia nam 1 (jedną) ofertę - 40m2 - i mówi, że to jest najlepsze dla nas, bo blisko, a poza tym wlaścicielem jest profesor uniwersytetu, z którym można się porozumieć w normalnym języku. Jedziemy zobaczyć. Na miejscu okazalo się, że jest to mieszkanie na 3 piętrze w 3-piętrowym budynku (a więc będzie gorąco w lecie i zimno w zimie), przy kolejce (Mono Rail) i przy dość ruchliwej drodze. Pooglądaliśmy, powiedzieli OK i że się zastanowimy. Po zapytaniu o więcej ofert okazalo się, że w tej agencji nie mają już nic innego. A T. nie zna innej agencji. Kurcze - jakby facet nie z tej planety. Szukamy w internecie. Będąc jeszcze w Krakowie znalazlem fajną stronę z ofertami agencji (po japońsku, ale metodą prób i bledów jakoś doszedlem do wyników - wyszukiwarka graficzna).
Poszukaliśmy i pojechali do jeszcze dwóch agencji. W jednej nawet możliwej lokalizacji okazalo się, że nie możemy wynająć mieszkania na piętrze, bo mamy dzieci i będą halasować. W zamian dostaliśmy ofertę na parterze, ale z oknami wprost na chodnik i drogę. Trudno - rezygnujemy. Jedziemy do następnego mieszkania, które nota-bene znalazlem jeszcze w Kraku, ale wydawalo mi się trochę za drogie. Na miejscu okazalo się calkiem fajne, duże jak na tutejsze warunki (77m2), w dużym bloku, blisko szkoly, placu zabaw i mojej pracy. Jest teraz na pierwszym miejscu na naszej liście. Jest piątek, więc może jeszcze coś znajdziemy innego w weekend.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz